O staniu w korkach, ekologii i biznesie rozmawiamy z Pawłem Maliszewskim, prezesem blinkee.city

 „Skutery? U nas?”. Poznajecie ten cytat? To oczywiście fragment dialogu z głośnego, inspirowanego prawdziwymi wydarzeniami filmu „Dług” z 1999 roku. Z taką reakcją zetknęło się dwóch młodych przedsiębiorców, planujących wprowadzenie na polski rynek włoskich jednośladów. „Elektryczne skutery na minuty w Polsce?”. „To nie ten klimat!”. „To nie Rzym!”.  A to już prawdziwe komentarze, które od biznesowych i prywatnych znajomych usłyszeli bracia Paweł i Marcin Maliszewscy oraz ich kolega Kamil Klepacki, gdy w 2017 roku obwieścili światu, że zamierzają uruchomić w Warszawie sharing elektrycznych skuterów na minuty.

 

Prowizoryczna linia produkcyjna, wzorem największych światowych gigantów biznesu, powstała w domowym salonie jednego z nich…  I tak 8 marca 2017 roku na ulicach Warszawy pojawiło się pierwszych pięć skuterów blinkee.city. Co było dalej? Okazało się, że elektryczne skutery miejskie były tym, na co warszawiacy czekali od dawna. Już trzy miesiące później mieszkańcy stolicy mogli korzystać z aż 50 skuterów. Po dwóch sezonach działalności flota blinkee.city liczy niespełna 3500 pojazdów (skuterów i elektrycznych hulajnóg), a marka obecna jest w 26 polskich miastach, a także w 8 metropoliach zagranicznych (Budapeszt, Pecz, Split, Omis, Walencja, Castellon de la Plana, Bukareszt, Sztokholm) oraz na Malcie.

Przesiądź się na sharing. Sprawdź!

 

Czy zdarza Ci się wypożyczać skuter lub hulajnogę?

 

Tak, nawet bardzo często. Mówi się, że szewc bez butów chodzi, ale to popularne powiedzenie szczęśliwie mnie nie dotyczy. blinkee.city narodziło się z kilku powodów. Jednym z nich była nasza własna potrzeba, aby uniknąć stania w korkach. Stworzyliśmy usługę, która tę potrzebę pokrywa, więc w naturalny sposób z niej korzystam. Kiedy w Warszawie, zwłaszcza w godzinach szczytu, mam jakieś spotkanie, po prostu biorę skuter i jadę… Później wracam nim na miejsce lub zostawiam go w dogodnej lokalizacji. Hulajnogi wybieram na krótkie przejazdy. Każda podróż oprócz wygody i przyjemności daje mi także możliwość sprawdzenia produktu pod kątem użytkownika. Za każdym razem pojawia się jakiś nowy pomysł, co by tu jeszcze poprawić.

 

Jak wygląda miasto z perspektywy kierowcy skutera?

 

Miasto jest jak żywy organizm – nieustannie się zmienia i ewoluuje. Jeszcze 2-3 lata temu miasta miały wąską strukturę: samochody prywatne, transport publiczny, taksówki. Obecnie ludzie coraz częściej rezygnują z drugiego, a czasem nawet z pierwszego samochodu na rzecz komunikacji publicznej, carsharingu czy właśnie skuterów i hulajnóg. Miasto zaczyna oddychać. Za każdym razem, kiedy użytkownicy korzystają z naszych usług – a liczba wynajmów jest naprawdę imponująca – czuję, że zmieniliśmy sposób życia nie tylko jednostek, ale całego miasta. Mniejsze zanieczyszczenie powietrza, mniej korków, szybsze dojazdy do pracy, efektywniejsze wykorzystanie czasu wolnego. Średnia prędkość jazdy samochodem po Warszawie to 19 km/h, w godzinach szczytu spada ona nawet do 12 km/h. Skuterem dojedziemy na miejsce znacznie szybciej. Do tego dochodzi coś, co ja nazywam „współczynnikiem funu”. Radość z jazdy skuterem jest ogromna. Aż 50% użytkowników blinkee.city nigdy wcześniej nie jeździło żadnym jednośladem poza rowerem.  Bardzo cieszy mnie, że to właśnie z nami ludzie uczą się kultury jazdy takimi pojazdami i odkrywają, jakie to jest ekscytujące.

 

Blink – jak mrugnięcie, jak migawka aparatu. Jak powstała ta nazwa?

 

Pochwalę się, że w zeszłym roku dostaliśmy za nią nawet nagrodę. „blinkee.city” to efekt burzy mózgów całej naszej trójki. W tej krótkiej nazwie udało nam się zmieścić i nawiązanie do szybkości transportu, i do łatwości, z jaką korzysta się z naszych usług, i do elektryczności. A „e” na końcu są dwa, bo nasze pojazdy mają dwa koła (śmiech). Od początku myśleliśmy również o zaistnieniu na scenie międzynarodowej, dlatego celowaliśmy w nazwę uniwersalną, łatwą do wymówienia w każdym języku.

 

Apple, Amazon, Disney, Google. Wszystkie te firmy pierwsze biura miały w domu lub w garażu. Jak zareagowały Wasze rodziny, gdy Twój salon przemieniliście w warsztat?

 

Byliśmy bardzo podekscytowani tym projektem. Wierzyliśmy, że to będzie coś dużego i dobrego, tak dla nas, jak i dla innych. Mieliśmy jednak bardzo ograniczone fundusze. Zaczęliśmy w mojej jadalni, a później stopniowo anektowaliśmy także kuchnię i salon, że już nie wspomnę o pomieszczeniach typu kotłownia. Nasz warsztat zajął ostatecznie 3/4 domu! Skutery, elektronika, narzędzia były po prostu wszędzie. Mogliśmy liczyć na wsparcie rodzin i przyjaciół, chociaż drobne spięcia oczywiście się zdarzały. Pamiętam, że w sylwestra, który był u nas w domu, pracowaliśmy do 21 albo jeszcze dłużej. Goście już się bawili, a my wciąż próbowaliśmy uruchomić zdalne włączanie i wyłączanie skutera. Musieliśmy oczywiście pochwalić się wszystkim tą innowacją. Skuter uruchomił się za 4 razem. 1 na 4. Pomyśleliśmy: nie jest źle (śmiech).

 

Jest w tym coś niezwykłego i jednocześnie inspirującego, że „garażowy” model startupu z lat 70. wciąż może zaprowadzić do tak spektakularnego sukcesu. Pomysł i rzucenie się w wir ciężkiej pracy. Czy to wystarczający kapitał na start?

 

Najważniejsza kwestia to być przekonanym do swojego pomysłu. Ale przekonanie do własnego pomysłu żywi pewnie 90% młodych przedsiębiorców. Jeśli ich idea upada, to często dzieje się tak nie dlatego, że ich pomysł był zły, ale dlatego, że w ślad za nim nie poszła ciężka praca. Nasze podejście opisałbym jako klasyczne: wpierw udowodniliśmy, że nasz pomysł, produkt i usługa mają sens biznesowy. Później - już zaopatrzeni w dowody - szukaliśmy finansowego wsparcia podmiotów zewnętrznych. Trzeba pamiętać, że praca musi dziać się na wielu płaszczyznach. Jako młody startup wszystko od A do Z robiliśmy sami. Na początku nie mogliśmy zatrudnić speca od marketingu, księgowego, architekta itp. Samodzielnie przerabialiśmy skutery i budowaliśmy system. Żeby sprawdzić, czy nasze założenia biznesowe działają, pracowaliśmy po 14/16 godzin na dobę. Była zima, -20, a my testowaliśmy zasięg skuterów. Ludzie patrzyli na nas i pukali się w głowy. Po wsparcie inwestycji zewnętrznych udaliśmy się już z określonymi wynikami.

 

Czy banki chętnie wspierają przedsięwzięcia ekologiczne?

 

Cóż, większość banków chce zobaczyć biznesplan i wyniki. Wyjątkiem był tu ING Bank Śląski. ING Bank Śląski udzielił nam kredytu, bazując nie tylko na tych przesłankach, ale także biorąc pod uwagę rozwiązania ekologiczne. To bardzo innowacyjne i bardzo cenne podejście. Sami też patrzyliśmy, co ING robi w zakresie ochrony środowiska i czuliśmy, że o taką współpracę nam chodzi.

 

 

Jesteście firmą proekologiczną. Wasze elektryczne pojazdy realnie przyczyniają się do walki ze smogiem i zakurzonymi ulicami. Zastanawiam się, jak przebiega relacja między biznesem a ekologią. Co jest na pierwszym miejscu? Czy pomysł na biznes trzeba dostosowywać do problemów, z jakimi mierzy się współczesny świat? Czy odwrotnie – to ekologiczne rozwiązania podsuwają najciekawsze możliwości?

 

To bardzo ciekawe pytanie. Zawsze powinno być tak, że biznes jest kreowany z uwzględnieniem potrzeb ekologicznych. Ale niestety niewiele osób tak działa. Dla nas od samego początku ekologia była szalenie ważna. Nawet przez moment nie patrzyliśmy na inne pojazdy niż elektryczne. Biznes, który powstał, miał pokryć pewne potrzeby ekologiczne. Ekologia, skrócenie czasu dojazdu do pracy, dodanie frajdy do codziennego życia. To był fundament. Problem jest taki, że wszystkie biznesy, które są związane z ekologią, potrzebują czasu na udowodnienie rentowności i czasu na nabranie odpowiedniego pędu. Swoje działania trzeba trochę dostosować do realiów rynkowych.

 

A jak wyglądają relacje blinkee.city z innymi partnerami? Czy ważne jest dla Was, aby wyznawali te same ideały?

 

O wiele łatwiej rozmawia się i współpracuje z partnerem, który podziela naszą wizję, niż z podmiotem, który patrzy w całkowicie innym kierunku. Dlatego współpraca z ING jest dla nas tak ważna. Staramy się, aby proekologiczne podejście wyróżniało wszystkich kontrahentów. Np. wybierając firmę, która wspiera blinkee.city przy wymianie baterii naszych pojazdów, promowaliśmy partnerów korzystających z pojazdów elektrycznych. Warto tworzyć siatkę firm, które w wymiarze ekologicznym wzajemnie się uzupełniają i pomagają sobie.

Zależy nam, aby nasza idea tworzyła efekt śnieżnej kuli, czyli „obrastała” kolejnymi ekologicznymi pomysłami i rozwiązaniami. Siła tkwi w zaangażowaniu jak największej części społeczeństwa.

 

Wspominałeś, że pomysł na sharing skuterów powstał w wyobraźni Marcina, kiedy tkwił w jakimś paskudnym korku…

Najlepsze pomysły rodzą się z potrzeb życia codziennego. Za blinkee.city stoją nie tylko zakorkowane miasta, ale też np. doświadczenie z restauracyjnych ogródków. Oczami wyobraźni widziałem, jak te wszystkie spaliny lądują na moim jedzeniu. Weźmy np. dietę pudełkową. Świetna sprawa, ale posiłki dostarczane są w jakichś makabrycznych ilościach plastiku. Może zamiast tego pudełka biodegradowalne? I pomysł gotowy. Przykłady można mnożyć. Można budować biznes tylko na aspekcie ekologicznym, ale można też rozszerzyć go o inne czynniki.

 

Do jak szerokiej grupy odbiorców mogą trafić ekologiczne startupy? Dieta pudełkowa to często przyjemność dla dość zamożnych mieszkańców dużych miast.

 

To się zmienia i jest to bardzo dynamiczny proces. Zwróćmy uwagę np. na domowe dzbanki z filtrami do wody. Jeszcze 10 lat temu, jeśli ktoś nie pił wody z plastikowych butelek, ale używał właśnie takiego dzbanka, dziwnie na niego patrzono. Dziś takie rozwiązania znajdziemy w większości domów. Skala potencjalnych nabywców ekologicznych rozwiązań stale się rośnie. Klientami mogą być nawet osoby, które na co dzień o ekologii nie myślą. Wrócę jeszcze do idei „kuli śnieżnej”. Jako firma staramy się nie tylko dostarczać ekologiczną usługę, ale też dbać o środowisko na wielu innych poziomach. W ogóle nie używa się u nas plastikowych butelek. Wpoiliśmy to naszym pracownikom, a oni przenieśli to do swoich domów. Zachęty i dawanie dobrego przykładu mogą zaowocować tym, że za 5-10 lat ekologiczna świadomość będzie na podobnym poziomie u większości społeczeństwa.

 

Nie wszyscy widzą w elektromobilności sposób na rozwiązanie problemu smogu. Pojawiają się głosy, że elektryczne skutery i hulajnogi to zazwyczaj alternatywa dla spaceru lub przejażdżki rowerem, a nie dla jazdy samochodem. Czy tak jest w istocie?

 

Nie mogę się z tym zgodzić. Nasi klienci to ludzie, którzy przesiedli się z samochodu lub komunikacji miejskiej. Właściwie to wręcz wyciągnęliśmy ludzi z samochodów. Trzon użytkowników blinkee.city to osoby w wieku 25-37 lat, a więc grupa bardzo aktywna zawodowo. To nie jest tylko rozrywka dla młodych ludzi. Mamy tu też pewne przełamanie wciąż obowiązującego modelu - stanie w korkach niektórzy widzą jako nieodzowną część życia.  Pokazujemy, że z przemieszczania się po mieście można też mieć trochę przyjemności. Najczęściej na elektormobilność narzekają osoby, które nigdy nie miały z nią do czynienia. Nie znam nikogo, kto po przejażdżce elektrycznym pojazdem powiedziałby: nie, dzięki, jednak wolę, jak jest głośno i lecą spaliny. Mój tata też był zwolennikiem samochodów spalinowych. Aż 4 lata temu przejechał się elektrykiem…

 

Model biznesowy blinkee.city opiera się na franczyzie. Około 20 procent floty jest zarządzane bezpośrednio przez blinkee.city, a pozostałe 80 procent przez Waszych partnerów. Jakie korzyści przynosi takie rozwiązanie?

 

Główne korzyści są dwie. Po pierwsze, dynamika rozwoju. Po drugie, budowanie ekologicznej świadomości u wszystkich naszych partnerów. Gdybyśmy robili krok po kroku wszystko własnymi siłami, nie zarażalibyśmy innych naszą wizją.

 

Kiedy zaczynaliście, firm takich jak Wasza było na świecie tylko 6. Teraz jest 90. Jak wygląda konkurencja na polu elektromobilności? 

 

Zawsze powtarzaliśmy, że nie chcemy być najtańsi - chcemy być najlepsi. Najlepsza usługa to usługa najwygodniejsza, najbardziej dostępna i najbardziej ekologiczna. Na rynku jest mnóstwo małych podmiotów, ale generalnie jesteśmy już na etapie kreowania i dzielenia rynku przez liderów. Tak, ekologiczne rozwiązania to jeden z głównym czynników, który może przekonać użytkowników do wybrania tej usługi, a nie innej.

 

Na mapie blinkee.city jest teraz aż 27 polskich miast. Czy elektryczne skutery i hulajnogi to atrakcyjne wynalazki także dla mieszkańców mniejszych miejscowości?

 

Ludzie chcą korzystać z rozwiązań ekologicznych i elektromobilnych niezależnie od tego, gdzie mieszkają. Mniejsze miejscowości, co ogromnie nas cieszy, same wychodzą z inicjatywą wspierania i promowania takich usług. Przykładem może być Rzeszów, ale także Ostrów Mazowiecka. W Ostrowi Mazowieckiej wdrożyliśmy trwający 3 czy 4 miesiące pilotaż. Ten innowacyjny projekt zakończył się ogromnym sukcesem. Liczba wypożyczeń pokazała, jak wielka jest potrzeba na takie usługi. Tak jak w dużych miastach elektromobilność pozwala uniknąć korków, tak w małych miejscowościach np. uniezależnia od kursującego dwa razy dziennie PKS-u. I tu, i tu liczy się poczucie swobody. My to dajemy. Stale pojawiają się zapytania z innych części Polski o taki model współpracy.

 

Hiszpania, Węgry, Szwecja, Chorwacja, Rumunia, Malta. Kraje o zupełnie innej kulturze: innym podejściu do ekologii i transportu. Co Was najbardziej zaskoczyło na międzynarodowej scenie?

 

Różnice między tymi krajami rzeczywiście są gigantyczne. Dlatego tak ważne jest dla nas posiadanie lokalnych partnerów, znających miejscowe realia: polityczne, ekonomiczne, prawne. W każdym kraju, w którym działamy, zakładamy spółki i tam odprowadzamy podatki. Zrównoważony rozwój i ekologiczność muszą iść w parze z poszanowaniem lokalnego prawa. Spotykamy się z władzami poszczególnych miast i dostosowujemy do lokalnych regulacji. W Hiszpanii np. obowiązuje stała miesięczna opłata licencyjna, a w Sztokholmie skutery mogą się poruszać z mniejszą prędkością niż w innych krajach. Ale z drugiej strony - wszyscy ludzie są w jakimś sensie tacy sami; każdy chce korzystać z nowych technologii i uczestniczyć w tym rozwoju. Pewnym zaskoczeniem na pewno było dla nas to, że w krajach, które mogą wyglądać na mniej atrakcyjne rynki, sharing działa nawet lepiej niż u teoretycznych potentatów.

 

Podbój Szwecji zajął Wam zaledwie 45 dni. Tylko tyle czasu potrzebowaliście, aby na szwedzkiej platformie crowdfundingowej FundedByMe zebrać 200 tys. euro.

Crowfunding ma taką fajną zaletę, że każdy, kogo zarazimy naszym pomysłem, może wejść do współpracy z nami. Możliwość pozyskania funduszy przez oddanie udziałów ludziom, którzy podzielają naszą wizję, to świetna sprawa. W Szwecji mieliśmy trochę ułatwione zadanie. Nacisk na ekologię jest tu ogromny, a my działaliśmy już w Polsce i w kilku innych krajach, więc łatwiej było nam udowodnić, że możemy to zrobić. Najważniejsza rzecz to wizja. Wrócę trochę do tego, co mówiłem wcześniej. Trzeba mieć pomysł, w który się wierzy, i umiejętnie przełożyć go na papier. Musimy opisać, w jaki sposób będziemy ten pomysł realizowali, i pokazać, gdzie i jak będą z tego pieniądze. Jeśli spotkamy się z przychylnością jakiejś grupy osób, to jest szansa na duży sukces.

 

Gdzie widzisz blinkee.city za kolejne dwa sezony?

 

Mam nadzieję, że na całym świecie (śmiech). Plany mamy ambitne. Cel numer jeden to dynamiczny rozwój – tak w Polsce, jak i zagranicą. Na mapie blinkee.city powinny pojawić się kolejne kraje oraz wiele nowych polskich miast. Wszystko zależy od lokalnego potencjału, sprzyjającego otoczenia, zaangażowania partnerów biznesowych. Jesteśmy otwarci zarówno na małe i duże miejscowości. Wierzymy, że elektromobilność i współdzielenie, a nie posiadanie to przyszłość rynku.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Dziękuję.

 

Na zdjęciu w centrum Paweł Maliszewski, z lewej Kamil Klepacki i z prawej Marcin Maliszewski.