Gdy biegniesz, to przeszkoda ma bać się Ciebie, a nie odwrotnie!

Bogusław Mamiński to jedna z legend polskiej lekkoatletyki, specjalista od biegów na 3000 metrów z przeszkodami. Wielokrotny mistrz kraju, wicemistrz Europy, srebrny medalista Mistrzostw Świata, reprezentant Polski na Olimpiadzie w Moskwie, zwycięzca zawodów Przyjaźni-84. Jego kariera przypomina sprint. W zaledwie 4 lata z amatora przeistoczył się w zawodnika rywalizującego ze światową czołówką. Nawet tor naszpikowany przeszkodami nie przeszkodził mu w drodze na szczyt. Jak sam mówi, to przeszkoda ma bać się zawodnika, a nie na odwrót.

Historia wielu sportowców rozpoczyna się w młodym wieku. Lata podporządkowane treningom procentują wielką karierą. W Pana przypadku było jednak inaczej, jak Pan trafił na bieżnię?    

Moja przygoda ze sportem rozpoczęła się w 1976 roku, kiedy odbywałem służbę zasadniczą. W ramach biegów narodowych organizowanych dla żołnierzy udało mi się uzyskać bardzo dobre wyniki, czego uhonorowaniem było mistrzostwo wojska polskiego. Po tym sukcesie ściągnięto mnie do profesjonalnego klubu, WKS Oleśniczanka, w którym mogłem rozwinąć skrzydła. Już w 1978 roku zdobyłem tytuł mistrza Polski w biegach przełajowych, co było tak naprawdę bardzo dużym postępem. W tym samym roku w pewien sposób spełniło się moje marzenie, bo mogłem już trenować wspólnie z Bronisławem Malinowskim, który zdobywał już medale na igrzyskach olimpijskich w Montrealu kiedy ja dopiero zaczynałem swoją przygodę. Nie było to jednak łatwe, bowiem z jednej strony byłem, co prawda, w pełni rozwiniętym mężczyzną, ale z drugiej – jako zawodnik byłem bardzo niedoświadczony. Wielu wyczynowców w wieku, w którym ja zaczynałem karierę, już ją kończyło. Na szczęście trafiłem pod skrzydła profesjonalistów i to zaprocentowało. Już w 1980 roku, tak naprawdę 4 lata po rozpoczęciu kariery, wziąłem udział w igrzyskach olimpijskich w Moskwie. 

Biegi na średnim dystansie nigdy nie cieszyły się szczególną popularnością. Podobnie jest z biegami przeszkodowymi. Skąd wybór tej dyscypliny?

To była kwestia prób, treningów i predyspozycji. Biegałem na 800 metrów, 1500 metrów, 3 km płaskie, a później również z przeszkodami. W końcu wypracowaliśmy złoty środek i znalazłem dystans, dyscyplinę, w których najlepiej mogłem się sprawdzić. Dużo dały mi biegi przełajowe, które są świetnym sposobem wyłonienia naturalnych talentów, predyspozycji oraz doskonałą metodą przygotowania do sezonu lekkoatletycznego. Dziś jest ich mniej, czego trochę żałuję, zwłaszcza, gdy widzę jak świat się rozbiegał, jak biegają młodzi ludzie. Biegi uliczne robią wrażenie, są medialne, ale jednak twarda nawierzchnia znacznie mocniej oddziałuje na stawy niż np. droga szutrowa. Dla młodzieży jest to duże obciążenie.      

W karierze osiągnął Pan niemal wszystko, o czym może marzyć sportowiec. Czy jednak jest coś, czego zabrakło?

Kiedy tak dobrze szło, apetyt oczywiście rósł. Zwłaszcza, że musiałem nadgonić ten mój opóźniony start. Rozwijałem się, wyniki były coraz lepsze i pojawiały się kolejne życiówki. Zdobyłem tytuły, wicemistrza Europy, wicemistrza świata, wszystko podporządkowałem w życiu przygotowaniom do Los Angeles, co miało być takim ukoronowaniem wszystkiego. Zbliżyłem się do rekordów Bronka Malinowskiego, byłem doskonale przygotowany. W Oslo wybiegałem najlepszy wynik na świecie. Zapowiadało się, że będę mógł walczyć o złoto, ale jak wiadomo, na Olimpiadę nie dojechałem i nie dane było mi walczyć o medal. To jest mój największy brak, największy niedosyt. 

Wtedy przeszkodą nie do pokonania były kwestie polityczne, niezależne od Pana. Bywało jednak też tak, że nawet ogromne chęci i doskonałe predyspozycje nie wystarczały, by zwyciężyć. Nie raz brakło Panu ledwie paru metrów, sekund. Czy to motywowało, zagrzewało do walki, czy wręcz przeciwnie?    

Z każdego startu próbowałem wyciągać wnioski, analizowałem biegi, wyniki. To motywowało i dawało energię do pracy. Największą przeszkodą było natomiast to, że nie mogłem swobodnie podróżować, trenować za granicą, wspólnie ze światową czołówką. Tego nam bardzo brakowało. Dziś bez trudu, z dowodem czy paszportem można jeździć gdzie się chce. Wtedy musieliśmy ciągle kombinować, chwytać się okazji, znacznie trudniej było cokolwiek zaplanować. Z drugiej strony, to właśnie biegi pozwoliły mi zobaczyć świat, bez nich nie miałbym możliwości zwiedzenia tych wszystkich miejsc, nie poczułbym tej niesamowitej atmosfery zawodów. Nawet jeśli możliwości były tak ograniczone. Warto było podjąć ten wysiłek.

Przygotowanie fizyczne to jedno, jednak każdy biegacz wie też, że równie ważna jest psychika. Jaki jest Pana przepis na to, by się nie poddać, by walczyć i wygrywać? 

Oczywiście przygotowanie fizyczne to podstawa, ale razem z nim w parze musi iść charakter. Teraz zawodnicy mają do dyspozycji psychologów, kiedyś tego nie było i sami musieliśmy hartować tę siłę woli. Nieważne, czy bieg kończymy w czołówce, czy biegnie się wolniej, trzeba mieć zawsze w głowie, że musimy cierpieć. Tak po prostu jest. Wiedzą o tym bardzo dobrze właśnie średniacy, tacy jak ja, ze średnich dystansów. Ale też trzeba pamiętać, że inni też cierpią, też walczą. O zwycięstwie decyduje to, kto kogo przetrzyma, kto na ostatniej pętli będzie umiał docisnąć i dać z siebie jeszcze więcej. Przy przeszkodach jest jeszcze dodatkowy problem, bowiem nie tylko trzeba pobiec, ale też podskoczyć. Najważniejsze to umieć nastawić się psychicznie. To bariera ma się bać biegacza, a nie odwrotnie. To nie jest płotek, który się przewróci. To trzeba mieć po prostu w głowie, nie dopuszczać do siebie innej możliwości.  

Przekłada się to na inne aspekty życia?

Zdecydowanie! Widzę to po sobie i po kolegach. Praca, która mnie porządkowała, która mnie przygotowała, hartowała, dała mi odporność na niepowodzenia życiowe. Dzięki temu myślę, że lepiej sobie radzimy niż ludzie, którzy nie mieli kontaktu ze sportem. Ale też zupełni amatorzy, którzy dziś biegają dla zabawy, również chyba łatwiej znoszą stres, to codzienne tempo życia. Ten wysiłek fizyczny, endorfiny działają na człowieka i pomagają radzić sobie z wyzwaniami. Jeśli spojrzy się na zdjęcia z Biegnij Warszawo, to tam widać pełno uśmiechów, radości i one są bardzo ważne. Dla takich emocji organizujemy te biegi i właśnie nimi chcemy dzielić się z uczestnikami. 

 

 

Komentarze